Poznaliśmy się 6 lat temu, zaręczyliśmy 5, a w tym roku minęło 4 lata odkąd jesteśmy małżeństwem. Pamiętam jak dziś, że nikt nie ułatwiał nam naszej decyzji, ale nikt nie mógł jej też zmienić. Postanowiliśmy się pobrać. Ja 20 - letnia dziewczyna i on 23 - letni chłopak.
Jeszcze nie tak dawno temu małżeństwo w młodym wieku nie było niczym niezwykłym. Niespełna osiemnastoletnie dziewczęta stawały na ślubnym kobiercu przyrzekając ukochanemu przed Bogiem miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Potem rodziły dzieci i zostawały z nimi w domu. W niektórych przypadkach szły do pracy. Nikogo to nie dziwiło, bo takie to były czasy. Świat ruszył do przodu i bardzo wiele się zmieniło. Możliwości wzrosły tak jak ambicje kobiet. Większość po ukończonej szkole ponadgimnazjalnej udaje się na studia, do pracy czy po prostu bawi się na całego trwoniąc pieniądze rodziców. Bo kiedy najlepiej się wyszaleć jak nie w wieku 16, 18 czy 20 lat? Nagle ślub w wieku 20 lat stał się czymś nad wymiar dziwnym. Skoro tak młodo zdecydowałaś się na za mąż pójście oznaczało to tylko jedno - WPADŁAŚ! Bo kto świadomy swoich czynów i nie postawiony pod murem zdecydowałby się na tak śmiały krok w tak młodym wieku. W końcu moglibyście się bujać w tej chwili po osiedlu za rączkę, upijać się piwem w okolicznym barze, szeptać sobie do ucha czułe słówka, a potem całować się bez opamiętania pod blokiem, bez konieczności prania brudnych majtek Twojego faceta następnego dnia.
Takiego zdziwienia i braku poparcia dla decyzji doświadczyłam i ja. Korzystać z życia zaczęłam wieku 15 czy 16 lat. Zaczęły się wyjazdy na miasto, wypady do pizzerii, pierwsze nocne ogniska i dyskoteki. Zdążyłam się wyszaleć. W wieku 18 lat poznałam jego, mojego jedynego w świecie Ł. i PRZEPADŁAM. Uwielbiałam wsłuchiwać się w każdy dźwięk który wydawały jego usta, uwielbiałam topić się w tego oczach i kochałam uczucie kiedy dotykał mojej dłoni,a ja czułam się jakby przeszywał mnie delikatny strumień prądu. Zakochałam się i coraz mniej myślałam o imprezach, a coraz więcej o tym, że chcę spędzić z nim resztę życia. Chciałam małżeństwa, rodziny i stabilizacji. Chciałam żyć dla kogoś i chciałam żeby ten ktoś żył dla mnie. Chciałam mieć go już cały czas przy sobie. To nie był jeden z tych nastoletnich kaprysów tylko szczera prawda.
Pamiętam jak dziś, kiedy po roku znajomości Ł. zabrał mnie do restauracji. Wiedziałam co się święci. Od początku naszej znajomości potrafiłam go rozszyfrować. Po obiedzie ukląkł na kolano i spytał czy zostanę jego żoną. O niczym innym nie marzyłam więc odpowiedź mogła być jedna - TAK. Choć kazałam mu zaraz wstawać, bo wszyscy wpatrywali się w nas jak w TV w niedzielę. Musiałam powiedzieć wszystkim i nie pamiętam ani jednej osoby,która by nam nie pogratulowała. Teraz wiem, że w ich mniemaniu zaręczyny to było wielkie NIC. W końcu pierścionek w każdej chwili można zdjąć i oddać nie mając żadnych długów.
Pół roku później postanowiliśmy rozpocząć przygotowania do ślubu. Ł. przyszedł z bukietem kwiatów dla mojej mamy i butelką najdroższej wódki dla mojego taty. Spytał czy zgadzają się na ślub. Choć widziałam w ich oczach strach ( w końcu byłam ich najmłodszą córeczką) wiedziałam, że nie powiedzą złego słowa i zawsze będą po mojej stronie. Gorzej poszło z rodzicami Ł. tata się nie ustosunkował, za to mama dość dobitnie dała do zrozumienia, żeby jeszcze to przemyślał i że to chyba za wcześnie na podejmowanie takich decyzji. Ł. jakby obeszło to bokiem. Przytaknął, ale już godzinę później rezerwowaliśmy lokal i orkiestrę.
Powiadomienie znajomych. To dopiero było ciekawe. "Ty tak poważnie? Przecież to Twój pierwszy facet! Może z innym byłoby Ci lepiej", "No i gdzie będziecie mieszkać? U Twoich rodziców? Przecież Was nawet na mieszkanie nie stać", "Może powinnaś to jeszcze przemyśleć. Młoda jesteś na pewno się nie wyszalałaś". Takie i wiele innych zdań przewijało się przez następny rok mnóstwo. Pracowaliśmy, sami opłacaliśmy swoje studia,mieliśmy swoje oszczędności na wesele więc nikogo nie musieliśmy prosić o pożyczkę. Chcieliśmy ślubu i wzięliśmy go. To była nasza i tylko nasza decyzja. Wiedzieliśmy, że chcemy być ze sobą już na zawsze "w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej doli".
I tak 17 września 2011r., w wieku 20 lat zostałam żoną. Żoną najwspanialszego mężczyzny na świecie. Żoną człowieka który skoczyłby za mną w ogień.